dlaczego solo

Dlaczego gramy solo w gry planszowe?

Często pojawiają się głosy, że w gry planszowe trzeba grać w minimum dwie osoby. Że gra samemu jest smutna. Pozbawiona sensu. Wierzę, że wiele osób naprawdę tak czuje, ale nie znaczy to, że jest to prawda. Przynajmniej nie prawda ogólna. Sam zadaję temu kłam. Ponad 500 fanów Solo Meeple na Facebooku też by się z tym pewnie nie zgodziło. Nie mówiąc już o prawie 11 tys. członkach 1 Player Guild na BoardGameGeeku. Dlaczego więc gramy solo?

Powodów jest tak naprawdę wiele. Dla jednych prawdą będzie jeden z nich, dla innych kilka. Niektórzy mogą zapewne przyklasnąć niemal wszystkim. Sprawdźcie które powody są prawdziwe w waszym przypadku i dajcie znać co was przede wszystkim skłoniło do tego, by w samotności rozłożyć grę planszową i w nią zagrać.

1. Nie mamy stałej grupy ludzi do gry

W moim przypadku (mieszkam w Warszawie) zapewne nikt mi nie uwierzy, ale nawet tu znalezienie osób chętnych do gry w odpowiednim miejscu i czasie może być problematyczne. Szczególnie, gdy mieszka się na obrzeżach miasta, a nie w centrum. Co więc mają powiedzieć osoby mieszkające w o wiele mniejszych miejscowościach? Mające mnóstwo obowiązków domowych? Których jedynym regularnym partnerem do gry jest mąż/żona, którzy jednak nie chcą grać tak często jak my lub w te same tytuły co my?

A teraz wyobraźmy sobie, że nie tylko my mamy takie problemy, ale nasi znajomi również się z nimi borykają. W takiej sytuacji znalezienie czasu na wspólne spotkanie nastręcza nie lada trudności. A jeśli się uda, to gra choćby raz w miesiącu (co i tak byłoby dobrym wynikiem) nie jest tym, co zaspokaja potrzeby maniaka planszówek…

2. Jesteśmy introwertykami

Niektórzy ekstrawertycy nigdy nie zrozumieją, że piątkowy wieczór spędzony w cichym i spokojnym domu to dla introwertyka ekwiwalent grubej biby do białego rana. Jestem introwertykiem i nie lubię wychodzić do ludzi. Stresuje mnie to i wymaga często zbyt wielu sił. Gry planszowe pomogły mi się uporać z niechęcią do gadania ze znajomymi i obcymi (nie to, że w ogóle tego nie lubię, ale szybko mnie to męczy i nudzi): wyjmując grę na stół możemy większość uwagi skupić na rozgrywce, a tylko część na tym co tam u nas czy u nich ostatnio się wydarzyło.

Jestem im za to dozgonnie wdzięczny, ale granie solo pozwoliło mi zrobić krok naprzód. Czasem potrzebuję czasu dla siebie. Do tej pory miałem telewizor, książki i gry wideo. Teraz mam jeszcze gry planszowe, a ponieważ stały się one moją największą pasją, to również to w ich kierunku się zwracam, gdy chcę zapomnieć o reszcie świata i pobyć samemu. Odpocząć.

Mogę zagrać w cokolwiek chcę (o ile ma tryb solo), kiedykolwiek chcę, bez wychodzenia z domu, bez tłumaczenia zasad, bez robienia przerw, bo ktoś musi iść do toalety lub zagapi się w telefon.

3. Szukamy intelektualnej rozrywki

Dla wielu osób gry planszowe to przede wszystkim łamigłówka, którą trzeba rozwiązać. I chociaż pokonanie innych graczy to dowód, że udało nam się to zrobić lepiej od innych, to pokonanie gry lub samego siebie (poprzez osiągnięcie znów lepszego wyniku) daje często równie wielką satysfakcję. Czasem nawet większą, bo gra potrafi sprawiać o wiele większe problemy niż nasi zwykli współgracze. Osoby grające solo to często osoby nie potrzebujące negatywnej interakcji (ta psuje nam łamigłówkę, którą rozwiązujemy) w grach, więc to, czy zagramy w „pasjansa” sami czy z kimś po drugiej stronie stołu, nie ma większego znaczenia.

4. Gramy w to, w co nie chcą grać z nami inni

Uwielbiam, gdy żona z własnej woli powie „Zagrajmy w coś” lub znajomi przyjdą i powiedzą, że mają ochotę zagrać w jakiś tytuł. Jednak na 150 gier w kolekcji żona zawsze chętnie zagra w może 10, a z mniej planszówkowo ogarniętymi znajomymi też zawsze muszę sięgać po tytuły, które już mnie tak nie „łechtają umysłowo” jak bym chciał. Więc zdarza się, że chociaż mam z kim grać, to w głowie mam już ten moment, gdy rozłożę sobie na stole coś Rosenberga, którego żona nienawidzi lub którego znajomym nie mam zamiaru przez godzinę tłumaczyć.

W pewnym momencie zacząłem sprzedawać gry, które nie mają wariantu solo. Wkrótce potem przestałem kupować gry, które nie mają wariantu solo. Wciąż niewiele jest gier, w które można grać tylko w jedną osobę, więc w prawie każdą z moich gier mogę zagrać w większym gronie, ale przynajmniej nie zdarzają mi się już sytuacje, że wydaję 100-200 zł na grę, która na stole pojawia się 2 razy w roku, bo żona nie lubi, a znajomi wolą „coś łatwego, do godziny”.

I chociaż nie mogę grać w wiele gier, które wariantu solo nie mają (oddałbym nerkę za regularne granie w Star Wars: Rebelię), to gra solo pozwala cieszyć się tytułami, które w przeciwnym wypadku kurzyłyby się na regale lub do kolekcji w ogóle by nie trafiły. Nigdy bym w domu nie zagrał w Scythe, gdyby nie Automa (w Patchworka zresztą też nie), nie mógłbym się świetnie bawić w Spirit Island czy Aeon’s End. Bo namawianie kogoś na grę, aż w końcu się podda lub granie 3 razy w roku to nie jest dla mnie „świetna zabawa”.

5. Robimy wszystko po swojemu

Są ludzie, którzy uwielbiają tłumaczyć innym zasady i chwała im za to. Sam zresztą tłumaczyłem je setki razy. Ale jak już pisałem wyżej: solo mogę zagrać w cokolwiek chcę, kiedykolwiek chcę, bez wychodzenia z domu, bez tłumaczenia zasad, bez robienia przerw. Ale możemy to jeszcze rozwinąć: grając samemu nie muszę się na nikogo oglądać. Mogę czytać instrukcję nie narażając się na znudzone spojrzenia. Mogę cofać ruchy nie narażając się na wściekłe spojrzenia. Nie narażam się również na nie myśląc nad ruchem czy ogólną strategią tak długo, jak mam na to ochotę. Ostatnio jedna tura w Spirit Island zajęła mi 20 minut. W grze z kimś miałbym maksimum 5… Pomijam, że gra trwała 3 dni. Nie dlatego, że każda tura zajmowała mi tyle czasu, ale grałem wtedy, kiedy akurat miałem czas i ochotę. A na drugim stole rozegrałem w tym czasie dwie inne gry.

6. To idealny sposób spędzania czasu

Jak już wspominałem, w przeszłości chcąc odpocząć siadałem przed telewizorem, czytałem książki lub grałem na komputerze/konsoli. Wszystko to wciąż robię, ale o wiele rzadziej. Po pierwsze, gry planszowe lubię z tego najbardziej, więc to im chcę poświęcić najwięcej czasu. Po drugie, pracuję przy komputerze, ten tekst na bloga też piszę przy komputerze, więc w trakcie dnia chciałbym od niego czasem odpocząć. Odpadają więc gry na komputerze. Chcę jednak odpocząć od każdego ekranu, więc konsola i Netflix też mnie nie przekonują. Zostają książki i gry. I o ile książki uwielbiam, o tyle nie dają tej interaktywności i nie zmuszają do myślenia jak planszówki. Oczywiście wciąż je czytam, ale z tych powodów rzadziej niż gram. Poza tym taka partia w Sherlocka Holmesa: Detektywa Doradczego to dwie godziny czytania, nie wspominając o instrukcjach do wszystkich nowych gier, które w domu się pojawiają.

7. Nie lubimy kooperować

Jedne z najlepszych gier solo to kooperacje. Spirit Island, Robinson Crusoe, Aeon’s End, Gloomhaven, różne wersje Pandemica – w nic z tego bym nie zagrał, gdybym nie grał solo, ponieważ nienawidzę kooperacji. Jak patrzę, gdy ktoś robi głupie ruchy, pozbawiając nie tylko siebie, ale przy okazji mnie szansy na zwycięstwo, to coś we mnie umiera. Ale oczywiście nie mogę się na to wściekać, bo „to tylko gra”. Kiedyś nie lubiłem przez to kooperacji, teraz je uwielbiam. Ale TYLKO solo.

8. Chcemy nauczyć się zasad gry

Przy grach trudniejszych zdarzało mi się solo grać nawet w gry bez wariantu solo. Wiedziałem po prostu, że przeczytanie instrukcji nie wystarczy i dopiero w trakcie pierwszej partii wszystko stanie się jasne. Ale podczas gry z innymi ciągłe zaglądanie do instrukcji byłoby słabe, więc grałem sam ze sobą, żeby poznać wszystkie odpowiedzi na pytania, które zapewne padną. Czasem pozwala to też poznać grę i zobaczyć, czy ten sposób rozgrywki nam odpowiada.

Co prawda powód ten traci na znaczeniu po pierwszej partii, gdy już znamy zasady, ale wiele osób tak właśnie uczy się nowych gier i dzięki temu sięga po warianty solo.

9. Mamy więcej możliwości

Jasne, gier stricte solo czy z wariantem solo jest zdecydowanie mniej niż tytułów na 2 i więcej osób. Jednak większość graczy solo gra również z innymi osobami, więc dostęp do tych gier im nie znika – jest po prostu co najwyżej ograniczony. Z kolei wiele osób twierdzących, że nie grają solo, faktycznie nigdy tego nie robi. Bo to bez sensu i w ogóle smutne. Mają swoją rację, a ja namawiać nikogo nie będę.

Ale jako gracz solo mogę cieszyć się Piętaszkiem, Nemo’s War, grami DVG czy GMT, toczyć pojedynki z automami, które często spisują się lepiej niż prawdziwi gracze, czy też rozgrywać kampanię w Viticulture, mojego ulubionego worker placementa.

A jak to wygląda w Waszym przypadku?